Jestem jaka jestem. Szczęśliwa
#Ciało bogini za nic się nie wini# Taką akcję wymyśliła Aleksandra Domańska. I o ile nazwa niezwykle mi się podoba o tyle z samą akcja mam już pewien problem. Też nie podoba mi się lansowanie jedynego słusznego kanonu piękna. Pytanie tylko czy pokazywanie teraz w social mediach wszystkich swoich niedoskonałości to nie jest drugi koniec tego samego kija.
Jedni teraz odetchną z ulgą, inni powiedzą "szkoda" ale nie włączę się w tę akcję pokazując tu i teraz swoje zdjęcia z każdej możliwej strony, w mniejszym lub większym przybliżeniu.
Skłoniło mnie to jednak żeby napisać co nie co o sobie. Ciała bogini nie posiadam ale boginią zdecydowanie się czuję. Wreszcie
Od dziecka widziałam wkoło siebie kobiety niezadowolone z tego jak wyglądają. Z reguły czuły się za grube. Sama gdy byłam u progu dorastania usłyszałam od bliskiej mi osoby "no, ona (czyli 12-letnia ja) to ma dupsko. I brzuch też". Dziś wiem, że trochę więcej tłuszczu na tym etapie życia to rzecz zupełnie normalna ale ta 12-letnia Kasia od tego czasu wiedziała, że jest gruba, zatem i brzydka. A do tego jeszcze z wadą wymowy. A chwile później też silnym trądzikiem. Brak pewności siebie chowałam za dziwnymi ubraniami i pozorną przebojowością.
Dziś jak patrzę na swoje zdjęcia ze szkoły podstawowej i średniej, a jest tych zdjęć bardzo niewiele, widzę zwyczajną, szczupłą (nie chudą) dziewczynę. W sumie fajnie wyglądałam. No może poza fryzurami, które sobie wymyślałam :)
Pod koniec studiów nosiłam rozmiar 34 i mogłam założyć każdą kieckę za to w środku byłam chyba najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną na świecie. Był to bardzo zły czas w moim życiu choć cały świat stał przede mną otworem a ja z wielu okazji korzystałam spełniając swoje marzenia. I co z tego....
Dziś mam 38 lat, trochę zmarszczek i noszę rozmiar 38/40, bliżej 40. Mam rozstępy i cellulit. I nie będę się tym chwalić na zdjęciach bo to nie jest estetyczne ale nie mam problemów żeby na plaży wskoczyć w bikini i dobrze się bawić wygrzewając te moje niedoskonałości. Na co dzień jednak nie noszę obcisłych jeansowych spodenek, które wrzynają się tu i tam i pokazują wszystko czego pokazywać nie chce. Przewiewna, letnia sukienka to jest mój wybór na dziś.
Z obecną wagą i rozmiarem nie czuję się najlepiej (choć tragedii nie ma) bo jest mi za ciężko, za niewygodnie i polowy ciuchów z mojej szafy nie mogę nosić. Wiem też, ze tym razem jest to efekt mojego zaniedbania, lenistwa i folgowania w jedzeniu, które mi nie służy. To jedzenie nie służy nie tylko mojej wadze ale przede wszystkim jelitom a w konsekwencji temu jak funkcjonuje moja głowa i w ogóle ja cała. Wróciłam więc do biegania, mam nadzieję, ze tym razem już na dobre. Znów piję regularnie wodę i widzę ze małymi krokami zaczynam znowu się karmić z miłością, mądrze. Te zaniedbania to ostatnie dwa lata, które nie były dla mnie łatwe. Działo się bardzo dużo, dobrych i złych rzeczy. Może nawet więcej tych dobrych ale bardzo angażujących emocjonalnie. I były momenty kiedy nawet myśl o tym żeby zrobić jeszcze coś dla siebie była dla mnie za trudna. Zwyczajnie nie miałam siły. Bywa i tak w życiu. Teraz znowu udaje mi się bardziej wsłuchiwać w siebie i po mału coś zaczyna się dziać. Na wadze to póki co 2 kg mniej ale za to w głowie coraz większy spokój. Nie odmówię sobie jednak czasami lampki czerwonego wina, dobrego makaronu czy ciasta.
Jakiś taki smutny ten post mi wychodzi a zupełnie nie tak chciałam. Bo teraz, mając te 38 lat, jest mi naprawdę dobrze w życiu. I dobrze ze sobą samą. Jestem niezwykle szczęśliwa, że nie mam już 20 lat i tego rozemocjonowania, które miałam wtedy. Wtedy nawet nie użyłam bym słowa rozemocjonowana bo ma za dużo "r":) Cieszę się też, że nie mam 25 lat kiedy to miałam wspomniany rozmiar 34 i byłam jednym wielkim nieszczęściem. Mam za to ciało zmienione ciążami i troje fantastycznych dzieci. Mam męża, w którego oczach czuję się piękna i kochana. Poza tym mam to niebywałe szczęście, że mój maż nosi okulary. A jak wiadomo to najszybszy i najtańszy sposób na cellulit, mąż zdejmuje okulary i cellulit znika :) Nie mam tez już ciśnienia na to, ze muszę być jakaś.
Rozmawiałam o tym ostatnio z moją fryzjerką, która powiedziała, że to fakt, że po trzydziestce kobietom zaczyna się układać w głowie i zaczynają być szczęśliwe. Ale w okolicach pięćdziesiątki zaczyna być dopiero prawdziwy bum i totalna akceptacja. To znaczy, że będzie już tylko lepiej. Ciesze się na ten czas. A ponieważ chcę być jeszcze długo sprawna i zdrowa na ciele i duszy to nie ustaję w pracy nad sobą. Nad ciałem i nad duszą. Ale bez katorgi, bez ciśnienia, z miłością i wsłuchana w siebie.
Jedni teraz odetchną z ulgą, inni powiedzą "szkoda" ale nie włączę się w tę akcję pokazując tu i teraz swoje zdjęcia z każdej możliwej strony, w mniejszym lub większym przybliżeniu.
Skłoniło mnie to jednak żeby napisać co nie co o sobie. Ciała bogini nie posiadam ale boginią zdecydowanie się czuję. Wreszcie
Od dziecka widziałam wkoło siebie kobiety niezadowolone z tego jak wyglądają. Z reguły czuły się za grube. Sama gdy byłam u progu dorastania usłyszałam od bliskiej mi osoby "no, ona (czyli 12-letnia ja) to ma dupsko. I brzuch też". Dziś wiem, że trochę więcej tłuszczu na tym etapie życia to rzecz zupełnie normalna ale ta 12-letnia Kasia od tego czasu wiedziała, że jest gruba, zatem i brzydka. A do tego jeszcze z wadą wymowy. A chwile później też silnym trądzikiem. Brak pewności siebie chowałam za dziwnymi ubraniami i pozorną przebojowością.
Dziś jak patrzę na swoje zdjęcia ze szkoły podstawowej i średniej, a jest tych zdjęć bardzo niewiele, widzę zwyczajną, szczupłą (nie chudą) dziewczynę. W sumie fajnie wyglądałam. No może poza fryzurami, które sobie wymyślałam :)
Pod koniec studiów nosiłam rozmiar 34 i mogłam założyć każdą kieckę za to w środku byłam chyba najbardziej nieszczęśliwą dziewczyną na świecie. Był to bardzo zły czas w moim życiu choć cały świat stał przede mną otworem a ja z wielu okazji korzystałam spełniając swoje marzenia. I co z tego....
Dziś mam 38 lat, trochę zmarszczek i noszę rozmiar 38/40, bliżej 40. Mam rozstępy i cellulit. I nie będę się tym chwalić na zdjęciach bo to nie jest estetyczne ale nie mam problemów żeby na plaży wskoczyć w bikini i dobrze się bawić wygrzewając te moje niedoskonałości. Na co dzień jednak nie noszę obcisłych jeansowych spodenek, które wrzynają się tu i tam i pokazują wszystko czego pokazywać nie chce. Przewiewna, letnia sukienka to jest mój wybór na dziś.
Z obecną wagą i rozmiarem nie czuję się najlepiej (choć tragedii nie ma) bo jest mi za ciężko, za niewygodnie i polowy ciuchów z mojej szafy nie mogę nosić. Wiem też, ze tym razem jest to efekt mojego zaniedbania, lenistwa i folgowania w jedzeniu, które mi nie służy. To jedzenie nie służy nie tylko mojej wadze ale przede wszystkim jelitom a w konsekwencji temu jak funkcjonuje moja głowa i w ogóle ja cała. Wróciłam więc do biegania, mam nadzieję, ze tym razem już na dobre. Znów piję regularnie wodę i widzę ze małymi krokami zaczynam znowu się karmić z miłością, mądrze. Te zaniedbania to ostatnie dwa lata, które nie były dla mnie łatwe. Działo się bardzo dużo, dobrych i złych rzeczy. Może nawet więcej tych dobrych ale bardzo angażujących emocjonalnie. I były momenty kiedy nawet myśl o tym żeby zrobić jeszcze coś dla siebie była dla mnie za trudna. Zwyczajnie nie miałam siły. Bywa i tak w życiu. Teraz znowu udaje mi się bardziej wsłuchiwać w siebie i po mału coś zaczyna się dziać. Na wadze to póki co 2 kg mniej ale za to w głowie coraz większy spokój. Nie odmówię sobie jednak czasami lampki czerwonego wina, dobrego makaronu czy ciasta.
Jakiś taki smutny ten post mi wychodzi a zupełnie nie tak chciałam. Bo teraz, mając te 38 lat, jest mi naprawdę dobrze w życiu. I dobrze ze sobą samą. Jestem niezwykle szczęśliwa, że nie mam już 20 lat i tego rozemocjonowania, które miałam wtedy. Wtedy nawet nie użyłam bym słowa rozemocjonowana bo ma za dużo "r":) Cieszę się też, że nie mam 25 lat kiedy to miałam wspomniany rozmiar 34 i byłam jednym wielkim nieszczęściem. Mam za to ciało zmienione ciążami i troje fantastycznych dzieci. Mam męża, w którego oczach czuję się piękna i kochana. Poza tym mam to niebywałe szczęście, że mój maż nosi okulary. A jak wiadomo to najszybszy i najtańszy sposób na cellulit, mąż zdejmuje okulary i cellulit znika :) Nie mam tez już ciśnienia na to, ze muszę być jakaś.
Rozmawiałam o tym ostatnio z moją fryzjerką, która powiedziała, że to fakt, że po trzydziestce kobietom zaczyna się układać w głowie i zaczynają być szczęśliwe. Ale w okolicach pięćdziesiątki zaczyna być dopiero prawdziwy bum i totalna akceptacja. To znaczy, że będzie już tylko lepiej. Ciesze się na ten czas. A ponieważ chcę być jeszcze długo sprawna i zdrowa na ciele i duszy to nie ustaję w pracy nad sobą. Nad ciałem i nad duszą. Ale bez katorgi, bez ciśnienia, z miłością i wsłuchana w siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz