Prawda leży tam gdzie leży

Prawda nie zawsze leży po środku. Prawda leży tam gdzie leży. To zdanie usłyszałam bardzo dawno. I teraz do mnie wraca. Teraz gdy toczy się sprawa rodziny z Białogardu.
Nie byłam nigdy w Białogardzie, nie znam tej rodziny ale intuicja i doświadczenie stawia mnie bliżej rodziców niż szpitala. Kilka faktów jednak jest znanych. i na nich się  skupię.
O moim stosunku do przymusu szczepień pisałam TU. Ale rodzicom zarzucono także, że nie pozwolili podać swojemu dziecku Wit. K, wykonać zabiegu Credego oraz umyć dziecko z mazi płodowej.
Wit K stosowana w polskich szpitalach jest dopuszczona do użytku na specjalnych zasadach. Odpowiednim pismem Ministra wydano pozwolenie na tymczasowe podawanie Wit K. Ta tymczasowość trwa już 7 lat. Stąd problem z dostępem do ulotki bo tej w języku polskim po prostu nie ma. Producent jednak pisze, żeby Wit K nie oddawać noworodkom chyba że w uzasadnionych przypadkach zagrożenia życia. Dlaczego zatem od 7 lat podaje się Wit K wszystkim noworodkom?
Zabieg Credego. To jest zabieg profilaktyczny mający na celu uchronić noworodka przed zakażeniem się od matki rzeżączka. Powikłaniem po tym zabiegu może być stan zapalny w oku i zapchanie kanalików, niestety wcale nie jest to rzadkie. Naprawdę aż tyle kobiet w Polsce ma rzeżączkę? Kobieta w ciąży jest przebadana z góry na dół 7 razy. Nie wystarczyłoby zbadać jej także w tym kierunku i tylko noworodkom chorych matek wykonywać zabieg?
No i wreszcie obmycie dziecka z mazi płodowej. Rozumiem, że dla kogoś może to być nieestetyczny widok ale maź płodowa to dla dziecka najlepszy emolient, najlepsza ochrona jego delikatnej skóry.
Historia tej rodziny jest mi jakoś bliska. Nasza nie była, na szczęście,  aż tak tragiczna.
Nasz Jaś urodził się w skończonym 35 tygodniu ciąży. Waga urodzeniową 2064. Poród cc w dobrym i polecanym szpitalu warszawskim. Operacja była w nocy a ja bardzo źle zareagowałam na znieczulenie i do rana byłam w zasadzie bez kontaktu (z krótkimi przerwami). A ze względu na noc mój mąż nie mógł zostać w szpitalu i zająć się Jasiem. Zajmowały się nim  położne. Nie byłam więc w stanie dopilnować by Jaś nie został wykąpany. Wykonano też wszystkie inne zabiegi. Nikt nawet nie próbował przystawić go do mojej piersi. Domyślam się że całą noc nie był głodny, że go niestety dokarmiono. Przyniesiono mi go ok. 8 rano. Położna po prostu położyła Jasia na moim łóżku i poszła. Ja jeszcze nie byłam pionizowana i jakoś na płasko spróbowałam go sama nakarmić. Nie bardzo nam szło a prośba o pomoc została skwitowana "jest pani matką przecież". Po chwili przyszła położna zabrała Jasia i szybko wyszła, w drzwiach tylko krzykneła "na glukozę". Do dziś nie wiem czy nakarmić glukozą czy pobrać krew na glukozę. Dopiero gdy był obchód neonatologa mi się "ulało" przed panią doktor. Nie byłam miła. Pani doktor na szczęście była wyrozumiała, wyjaśniała wszystko po kolei, przepraszała (za innych) i od tego momentu jakoś naprawdę zadbała o komfort mój i Jasia. Np. Gdy okazało się, że Jaś ma żółtaczkę i potrzebne jest naświetlanie. A ponieważ miał niską wagę urodzeniową to lepiej gdyby naświetlania były w inkubatorze to pani doktor zadbała o to byśmy byli sami z Jasiem na sali tak by inkubator mógł być właśnie w naszej sali (z tego co usłyszałam od położnych to się nie zdarza).
Ale to była chyba jedyna miła i życzliwa nam osoba. Wracając do kąpieli to nie wiem czy wszyscy widzieli w jaki sposób kąpie się noworodki w szpitalu. To takie płukanie pod kranem. Sama bym się bała gdyby ktoś mnie tak wkładał pod kran a co dopiero noworodek, który w ogóle nie wie co się wtedy dzieje i jest wystraszony. Nie miałam zgody by moje dziecko było tak traktowane i codziennie musiałam tłumaczyć, że nie zgadzam się na kąpiel. Byłam przez to traktowana jak największy brudas Warszawy. Aż któregoś dnia powiedziałam, że religia zabrania mi kąpać dziecko w ten sposób i dano nam spokój:-).
Jaś miał też duże problemy z przyssaniem się do piersi. Na etacie w szpitalu była pielęgniarka laktacyjna ale jedyna pomoc jaką dostałam to położna z mlekiem modyfikowanym. Pielęgniarkę laktacyjna zobaczyłam dopiero gdy urodziłam Zosię. Długo do nas szła-jakies 3 lata.
Gdy urodziłam Stasia zdarzył mi się zastój w piersi. Niestety w nocy. Po godzinie przywoływania pielęgniarki przyszła śmierdząc papierosami i powiedziała tylko żeby rano mąż przywiózł mi laktator. I tak nauczyłam się sama ściągać mleko ręcznie bo do rana na pewno bym nie dotrwała.
Nie wiem czy to jest standard ale ja w 3 dobie po porodzie zawsze miałam kryzys i zalewały mnie hormony i hektolitry łez. Zawsze też wtedy właśnie  okazywało się, że moje dzieci mają żółtaczkę i zamiast iść do domu to idziemy na naświetlanie. Wtedy zalewało mnie 2 razy tyle łez. Zdarzyło się, że kiedyś na ten mój potop trafiła położna i zaczęła krzyczeć "proszę się uspokoić natychmiast albo nie zabierze pani dziecka do domu bo zgłosimy że jest pani niezrównoważona emocjonalnie".
Po co to wszystko opisuje? Bo historia rodziny z Białogardu otworzyła we mnie te rany. Ja też miałam ochotę, zwłaszcza po porodzie Jasia, z tego szpitala uciec lub przynajmniej wypisać się na własne żądanie. Brak wyczucia, zrozumienia, rozmowy, zwyczajnie ludzkiego podejścia i szacunek do pacjenta to niestety nie jest rzadkość. I nie dotyczy to niestety tylko szpitali ginekologiczno-położniczych. W 2007 roku mój znajomy napisał felieton o oddziale neurologii jednego z lubelskich szpitali. Niestety tak się składa, że pacjentką, o której tam pisze, byłam ja.Cały felieton można przeczytać TU. A teraz tylko zakończenie, które dobrze podsumowuje także to co ja dziś chciałam przekazać.
 Pierwszym wyznacznikiem jakości pracy lekarza i pielęgniarki jest bowiem ich stosunek do pacjenta - szacunek dla godności potrzebującej pomocy osoby lub tego szacunku brak. I to odniesienie stawiam przed umiejętnościami - nazwać by je można - "technicznymi". To właśnie postawa ofiarnej służby ma być fundamentem całej skomplikowanej rzeczywistości, której na imię służba zdrowia. Nie zamierzam w żaden sposób pomniejszać znaczenia wiedzy na temat chorób, umiejętności diagnostycznych i znajomości najnowszych technik terapeutycznych. Bez nich nie będzie nowoczesnej medycyny. Ale bez szacunku dla pacjenta, bez ustawicznej gotowości pochylenia się nad jego bezradnością, nie ma mowy nie tylko o nowoczesnej medycynie, ale o medycynie w ogóle.
Zdrowia kochani ❤

Komentarze

Popularne posty